Mieszkanie

 Jesienią 1997 roku mój ojciec walczył z nawrotem raka. Przez kilka miesięcy krążył między szpitalem a rodziną. Nie mógł sam mieszkać. W tym trudnym okresie zajmowałam się jego sprawami, płaciłam rachunki i pilnowałam mieszkania.

Tato zmarł dwudziestego siódmego grudnia i już nie wrócił do domu. Zawiadomiłam właściciela mieszkania i opłaciłam z góry miesiąc czynszu, aby później, z pomocą moich sióstr, móc go opróżnić. Mieszkałam wtedy w domu z moją matką i ojczymem. Pomyślałam, że właściwie mogłabym zamieszkać w mieszkaniu ojca. Ale uświadomiłam sobie, że byłoby sensowniej spróbować kupić własne mieszkanie, zamiast wynajmować. Niemyślałam o tym wcześniej, dlatego nie miałam żadnych oszczędności.

 W czasie któregoś styczniowego weekendu zaczęłam czytać ogłoszenia i oglądać mieszkania. Po kilku tygodniach poszukiwań natknęłam się na pewien apartament. Miejsce wydało mi się wymarzone. Chociaż panował mróz i drzewa były gołe, gdy stałam w kuchni, patrząc przez okno, zobaczyłam wśród kwitnących drzew siebie i poczułam ciepły wietrzyk, wpadający przez otwarte okna. Trwało to tylko minutę, ale wrażenie było tak realne, że ogarnęła mnie pewność, iż niedługo stanę się właścicielką tego miejsca.

Dotarło do mnie jednak, że kupno mieszkania przez samotną osobę nie jest takie proste. Kiedy obliczyłam, ile musiałabym wyłożyć na zadatek, ile wyniosą spłaty i koszty eksploatacji, zaczęły mnie ogarniać poważne obawy. Każdego wieczoru prosiłam Boga o pomoc w podjęciu decyzji, prosiłam o pomoc ojca i świętą Teresę z Lisieux. Chociaż nie uważałam siebie za praktykującą katoliczkę, czułam bliskość świętej, o której słyszałam w dzieciństwie i której imię noszę jako drugie. Uczono mnie, że kiedy modlimy się do świętej Teresy, Małego Kwiatka Jezusa, przysyła różę jako znak wstawiennictwa. Więc modliłam się o wskazanie, czy decyzja kupna tego mieszkania ma sens.

Odpowiedź przyszła niedługo potem w formie dość zaskakujących okoliczności. W tym czasie pracowałam w bibliotece publicznej. Pewnego dnia weszłam do magazynu, gdzie przygotowywano nowe książki, mające trafić na półki. Mój wzrok zatrzymała leżąca na wózku bibliotecznym książka z wyraźnym napisem, czarnymi literami na białym grzbiecie, „Therese”. Dotyczyła mojej ulubionej świętej. Powiedziałam o tym koleżance sortującej książki. Okazało się wtedy, że nikt z bibliotekarzy nie zamawiał tej pozycji, i właśnie w tym tygodniu podarował ją bibliotece ktoś z czytelników. Uznałam to za odpowiedź Małego Kwiatka na moje wątpliwości. „Therese” to piękny album, kupiłam sobie jeden egzemplarz.

A co z moim mieszkaniem? Nazwa kompleksu, w którym się mieścił, brzmiała „Rosewood” (Palisander), a nad wejściem widniał emblemat w formie róży. Pomyślałam, że może przesadzam, ale dla mnie miało to jednak związek z różą. „Zbiegi okoliczności” na tym się nie kończyły. Parę dni później, kiedy siedziałam przy biurku w bibliotece, wszedł właściciel mieszkania mojego ojca. Kilkakrotnie rozmawialiśmy przez telefon, nie znałam go jednak osobiście. Powiedział, że na adres ojca ciągle napływa korespondencja. Podziękowałam mu za fatygę. Nie spodziewałam się niczego ważnego w doręczonej poczcie, bo przeadresowałam ją wcześniej na siebie. Tymczasem tą drogą otrzymałam definitywną odpowiedź na moje modlitwy. Wśród reklam i broszurek znajdowała się koperta od organizacji charytatywnej, jednej z tych, które przesyłają naklejki adresowe z prośbą o datek. Wysłana była przez Towarzystwo Świętej Teresy. Zawierała naklejki z adresem ojca wraz z emblematem czerwonej róży i wizerunkiem świętej z Lisieux. Mój ojciec nie był osobą zbyt religijną i pewnie nie dawał wsparcia takim organizacjom. Odebrałam tę sytuację tak, jakby tato razem z Tereską dali mi ostateczną odpowiedź w sprawie mieszkania.

Niedługo potem porządkowałyśmy z siostrami sprawy ojca. Niewiele mógł nam zostawić, ale posiadał polisę ubezpieczeniową. Z tego tytułu miałam coś na pierwszą wpłatę. Pomoc zaoferowali także matka z ojczymem. Ponieważ pomagali moim siostrom w pokryciu wydatków na ich śluby, mnie, jako niezamężnej, postanowili dać równowartość akonto upatrzonego mieszkania.

Wszystko to razem sprawiło, że poczułam się pewniej i postanowiłam kupić ten apartament. Sprawy potoczyły się szybko i w ciągu czterech miesięcy zostałam jego właścicielką. Kiedy po raz pierwszy przekroczyłam próg, odmówiłam modlitwę, zapraszając Boga do mojego nowego mieszkania. Na samym początku wniosłam statuetkę świętej Teresy, dopiero potem zaczęłam przynosić meble. Od tamtej pory szczęśliwie mi się tu mieszka.. Figurka Teresy jest ze mną do dziś.

Caroline, Rhode Island

Fragment książkiKwiatki świętej Tereski czyli deszcz róż”. Wyd. pol. Kraków 2005.