Co z dziećmi, które zmarły bez chrztu?

Znajomym umarło dwumiesięczne dziecko. Nastąpiło to niespodzianie, kiedy nie było jeszcze ochrzczone, co spowodowało u nich duże poczucie winy. Pod wpływem ich nieszczęścia, chodzą mi po głowie myśli następujące: czy to możliwe, żeby zbawienie dziecka zależało od czegoś, na co ono nie ma wpływu? Przecież małe dziecko nie ma tu nic do powiedzenia. To od jego rodziców zależy, czy zechcą je zanieść do chrztu.

 A ponieważ również wątpliwości chodzą parami, to od razu przyszła mi wątpliwość następna: przecież małe dziecko nie zostało jeszcze wprowadzone w świat wartości wyższych, nie ma też jeszcze żadnego pojęcia na temat Boga. Czy wobec tego, jeśli umrze, w ogóle będzie zdolne do życia wiecznego? Przecież śmieszne byłoby wyobrażać sobie, że aniołowie wychowują takie dzieci, dopóki nie osiągną dojrzałej ludzkiej świadomości.

Toteż, o ile mi wiadomo, nikt w Kościele czegoś takiego sobie nie wyobrażał. Myślę, że Pański problem (jeśli nie mam racji, to chwała Bogu) bierze się z ukrytego założenia, że w pełni człowiekiem jest się dopiero wówczas, kiedy się osiągnie ewidentnie ludzką świadomość.

Otóż to błąkające się gdzieś po zakamarkach współczesnej mentalności założenie wydobył i propaguje australijski filozof, Peter Singer, autor wyjątkowo niegodziwych i nieludzkich poglądów na temat człowieka. Zdaniem Singera, małe dzieci (a już zwłaszcza w okresie płodowym) to dopiero kandydaci na ludzi, toteż aborcja powinna być bez ograniczeń dozwolona. Co więcej, człowiek może przestać być osobą, na przykład wskutek demencji czy innego rodzaju nieodwracalnych zaburzeń świadomości — a przestając nią być, traci prawo do życia. Singer z całą otwartością głosi, że osobą i podmiotem prawa do życia jest zdrowy szympans, natomiast nie jest nią i zasługuje na eutanazję sklerotyk oraz człowiek głęboko upośledzony umysłowo.

Przywołuję te przerażające poglądy Singera, bo na ich tle wyraźnie widać, że nauka Kościoła na ten temat nie jest jakąś oderwaną od życia teorią, ale stanowi realne zabezpieczenie naszej ludzkiej godności. Otóż Kościół uczy, że nie ma takich ludzkich istot, którzy nie byliby zarazem osobami. „Życie ludzkie — czytamy w Katechizmie Kościoła Katolickiego, 2270 — od chwili poczęcia [ aż do naturalnej śmierci] powinno być szanowane i chronione w sposób absolutny. Już od pierwszej chwili swego istnienia istota ludzka powinna mieć przyznane prawa osoby, wśród nich nienaruszalne prawo każdej niewinnej istoty do życia”.

Właśnie pełnym człowieczeństwem małych dzieci oraz ich istotną równością z ludźmi dorosłymi uzasadniał synod kartagiński, z 252 roku, obyczaj udzielania chrztu niemowlętom od razu na drugi lub trzeci dzień po urodzeniu: „Wszyscy ludzie, skoro raz zostali stworzeni przez Boga, są sobie równi i jednakowi. W oczach świata, z biegiem czasu wzrastamy co do ciała, jednakże wobec Boga wiek nie stanowi różnicy. Gdyby łaska, jaką otrzymują ochrzczeni, zależała od wieku przyjmującego, musiałaby być większą lub mniejszą. Tymczasem Duch Święty udziela łaski nie według jakiejś wyznaczonej miary, lecz w swej dobroci i ojcowskiej łaskawości wszystkim jednakowo. Bóg nie ma względu na osobę, ani na jej wiek, i w ten sposób objawia swoje ojcostwo, że wszystkim udziela łaski jednakowo” (św. Cyprian, List 64,3).

Z uchwały 66 biskupów biorących udział w tym synodzie wynika, że synod bronił już wówczas starodawnego zwyczaju przeciwko innowacji wprowadzanej przez biskupa imieniem Fido, który odkładał chrzest niemowląt aż do... ósmego dnia po urodzeniu. Zebrani na tym synodzie biskupi argumentują, że w gruncie rzeczy można by mieć większe opory przeciwko udzielaniu chrztu i łaski osobom dorosłym niż małym dzieciom: „Zresztą gdyby coś miało przeszkadzać ludziom do otrzymania łaski, to raczej dorosłym, starszym i starym, którym na przeszkodzie stoją ciężkie grzechy. Jeśli jednak tym, którzy dopuścili się najcięższych win i wiele poprzednio przeciw Bogu popełnili grzechów, o ile potem uwierzyli, nie odmawia się chrztu i łaski, to o ileż bardziej nie należy w tym przeszkadzać nowo narodzonemu dziecięciu, które nie popełniło żadnego grzechu, lecz tylko przy pierwszym swym narodzeniu zostało dotknięte zarazą dawnej śmierci. Dlatego tym łatwiej może otrzymać przebaczenie grzechów, że obciążają je nie własne, lecz cudze grzechy” (tamże, 64,5).

Toteż Kościół — w ciągu całej swojej historii — przykładał niewyobrażalnie wielką wagę do tego, żeby dzieci rodziców wierzących nie odchodziły z tego świata bez chrztu. Kościół nie zna bowiem pojęcia „kandydat na człowieka” (podobnie jak nie zna pojęcia „eks—człowiek”). Głosząc zaś, że wszyscy ludzie są obdarzeni bytem osobowym i wezwani do życia wiecznego, tym samym Kościół wierzy, że każda istota ludzka, skoro tylko zaistniała, jest do tego życia wiecznego zdolna. Świadectwo tej wiary znalazło się również w najnowszym Kodeksie prawa kanonicznego, który — w kanonie 871 — ustanawia, że „płody poronione, jeśli żyją, należy, jeśli to możliwe, chrzcić”.

Pan pyta, jak możliwe jest wiekuiste radowanie się Bogiem przez kogoś, kto na tej ziemi nie osiągnął jeszcze — jak się wydaje — nawet minimum ludzkiej świadomości. Myślę, że jest to jedno z tych pytań, na które odpowiedź na pewno zna Pan Jezus, my zaś znać jej nie musimy. Wystarczy, że zawierzymy Duchowi Świętemu, który od wieków podpowiada Kościołowi, ażeby przykładał jak największą wagę do tego, by potomstwo jego dzieci nie umierało bez chrztu.

Czyżby stąd wynikało, że dzieci zmarłe bez chrztu nie będą zbawione? Tego nie wiemy i na tej ziemi wiedzieć nie będziemy. Wiemy natomiast, że na pewno zbawione są te zmarłe dzieci, które dostąpiły odrodzenia przez sakrament chrztu. „Jeśli chodzi o dzieci zmarłe bez chrztu — uczy Katechizm Kościoła Katolickiego, 1261 — Kościół może tylko polecać je miłosierdziu Bożemu, jak czyni to podczas przeznaczonego dla nich obrzędu pogrzebu. Istotnie, wielka łaskawość Boga, który pragnie, by wszyscy ludzie zostali zbawieni (1 Tm 2,4), i miłość Jezusa do dzieci, która kazała Mu powiedzieć: «Pozwólcie dzieciom przychodzić do Mnie, nie przeszkadzajcie im» (Mk 10,14), pozwalają nam mieć nadzieję, że istnieje jakaś droga zbawienia dla dzieci zmarłych bez chrztu. Tym bardziej naglące jest wezwanie Kościoła, by nie przeszkadzać małym dzieciom przyjść do Chrystusa przez dar chrztu świętego”.

Odpowiedź na pytanie o los dzieci zmarłych bez chrztu — i to, co na ten temat wiemy, i to, czego nie wiemy — krótko da się ująć w kilku następujących punktach:

  1. Bóg jest sprawiedliwy i miłosierny, i niewątpliwie nikogo nie skrzywdzi. Nie skrzywdzi też żadnego dziecka, które nie miało szczęścia zostać ochrzczone. Toteż Jemu właśnie, sprawiedliwemu i miłosiernemu Bogu, polecamy te wszystkie nasze dzieci, które — z naszej winy czy bez niej — umarły nie ochrzczone.
  2. Kościół zawsze przywiązywał — i nadal przywiązuje — wielką wagę do tego, aby urodzone dzieci nie opuszczały tego świata nie wyposażone w dar chrztu świętego.
  3. „Bóg związał zbawienie z sakramentem chrztu, ale sam nie jest związany sakramentami” (Katechizm Kościoła Katolickiego, 1257). Upoważnia to nas do nadziei, że Bóg znajdzie sposób na zbawienie również dzieci zmarłych bez chrztu, jednak nie możemy mieć pewności na ten temat.
  4. Zabijanie dzieci, również w najwcześniejszym okresie ich życia, jest bardzo ciężkim grzechem, toteż radykalnie należy odrzucić wszelkie wyjaśnienia na temat ich losu ostatecznego, jakoby zabijając je, świadczyło im się dobrodziejstwo. Dotyczy to na przykład sugestii, jakoby dzieci abortowane zostały ochrzczone we własnej krwi. W ogóle przewrotna logika, jakoby — żeby użyć formuły Adama Asnyka — „król Herod dobrodziejem był dla sierot” powinna być wykluczona z dyskursu na temat zbawienia dzieci nie ochrzczonych.
  5. Rodziców wierzących, których dzieci bez ich winy umarły bez chrztu, wolno pocieszać nadzieją, że zostały one ochrzczone w ich wierze. Wydaje się, że taka ekstrapolacja starochrześcijańskiej jeszcze idei chrztu pragnienia jest w pełni uzasadniona.
  6. Wydaje się, że uprawnione jest pocieszanie również tych rodziców, którzy zawinili przeciwko swojemu dziecku, dopuszczając do tego, że umarło ono bez chrztu. Wolno ich na przykład zachęcać do „podpowiadania” Panu Bogu, ażeby ich obecne życie wiarą (np. troskę o religijną atmosferę w rodzinie, itp.) przyjął jako próbę „wynagrodzenia” za tamto zaniedbanie oraz jako błaganie na rzecz zbawienia ich dziecka.
  7. Sądzę, że pocieszać wolno nawet tych rodziców, którzy dopuścili się dzieciobójstwa. Rzecz jasna, dopiero po ich jednoznacznym nawróceniu się i wewnętrznym uznaniu, że nie ma takiej sytuacji, która usprawiedliwiałaby zabicie dziecka. Szczególnie cenną formą przebłagania Boga za ten grzech oraz wstawiania się za dzieckiem, które zostało przez nich tak ciężko skrzywdzone, jest czynne angażowanie się w ratowanie życia innych dzieci oraz przyczynianie się do atmosfery życzliwej życiu, przychylnej przyjmowaniu poczętego dziecka również w sytuacjach bardzo trudnych.
  8. Warto zauważyć, że zarówno nauka Kościoła na temat chrztu małych dzieci (por. np. Katechizm Kościoła Katolickiego, 1250), jak pocieszanie rodziców martwiących się tym, że ich zmarłe dziecko nie było ochrzczone, zakłada wiarę, że do zbawienia nikt nie idzie w pojedynkę, ale zdążamy tam razem z innymi. We wspólnocie wiary otrzymujemy różnorodną pomoc od innych, ale też możemy i powinniśmy sami innym pomagać. Zwłaszcza własnym dzieciom. Czy nawet tym, które z naszej winy umarły bez chrztu, jak to próbowałem pokazać w dwóch poprzednich punktach? Wydaje się, że tak. Ale Duch Święty jeszcze tego Kościołowi ostatecznie nie powiedział.

Jacek Salij OP

dam/opoka.org.pl